MEElectronics Air-Fi Matrix2 AF62

Jakiś czas temu otrzymałem do testu słuchawki MEElectronics Air-Fi Matrix2 AF62, wycenione na 359 złotych. Nauszne, bluetooth, pomyślałem, że to trochę nie moja bajka, ale sprawdzić nie zaszkodzi. Długo czekały na swoją kolej, ale oto jest, gotowa recenzja i dowód, że czasem warto poczytać inne bajki 🙂

Spis treści dla leniwych:
1) To co na zewnątrz
2) To co słyszymy
3) Słowo końcowe

 
Na początek pozytywnie zaskoczyło mnie opakowanie – zauważalnie mniejsze od tego, w jakim dotarły do mnie bardzo zbliżone gabarytowo Takstary HD2000, a i dokanałówki miewały niewiele skromniejsze kartony. Mnie to cieszy, bo nie zagraca przestrzeni.

W środku znalazłem sztywne etui, z zewnątrz udające karbon, a w środku skrywające same słuchawki. Do tego otrzymujemy woreczek zawierający papierową instrukcję (pomocna dla nieobeznanych z tego typu konstrukcjami) oraz przewód słuchawkowy i kabel zasilający. Co prawda przydałaby się dodatkowa para padów, ale takie gratisy nie są często spotykane, więc nie może to być powodem do narzekania.

AF62

Zdjęcia bezwstydnie podebrane ze strony producenta.

 

Skoro nad wyposażeniem nie ma co się rozpisywać, czas na same AF62.

 

Wykonanie jest bardzo dobre. Tworzywa sztuczne są ogumowane i prezentują się solidnie; wyglądają na takie, które nie będą sprawiały problemów przy długotrwałym użytkowaniu. Do tego mamy tu pałąk wzmocniony metalem oraz całkiem przyjemne w dotyku miękkie obicia góry pałąka oraz frontów muszli o wzornictwie przypominającym karbon (zbieżność z etui nieprzypadkowa). Elementy są dobrze spasowane, nie skrzypią, nie latają swobodnie na boki, całość sprawia świetne wrażenie.

AF62

Do tego dochodzą wygodne pady o wielkości zbliżonej do tej z Creativów Aurvana Live!, więc dla osób o wielkich uszach mogą być nauszne, ale chyba dla większości będą miały konstrukcję wokółuszną. Producent twierdzi, że są one wykonane w technologii ComfortTouch i zapewniają długotrwały komfort. W ComfortToucha nie wnikałem, bo rozgryzać marketingu nie zamierzam, ale faktycznie dzięki miękkiemu obiciu oraz wentylacji (materiałowe obszycie dołu padów) mogłem w AF62 słuchać muzyki do trzech godzin zanim pojawił się dyskomfort wymuszający przerwę. Ktoś może zarzucić, że trzy godziny, to mało, więc są niewygodne. Odpowiem tak – w tego typu konstrukcjach zazwyczaj nie daję rady wytrzymać dwóch godzin, więc otrzymałem wydłużenie czasu o około 50%, co jest już całkiem niezłym wynikiem.

AF62_pady

Słabo jednak wypadają pod względem tłumienia dźwięków otoczenia. O ile w spokojnych częściach miast nie będzie stanowiło to problemu, tak w starych tramwajach czy pociągach może się okazać konieczne podkręcanie głośności.

 

Na spodzie każdej muszli znajdziemy po trzy przyciski sterujące podczas korzystania ze słuchawek w trybie bluetooth. Po lewej stronie mamy zmianę głośności oraz przycisk wielofunkcyjny (włączanie/wyłączanie, parowanie z urządzeniami, kontrola połączeń telefonicznych), po prawej jest zmiana utworów oraz play/pauza. Klawisze są wyczuwalne pod palcem, mają odpowiedni klik uniemożliwiający przypadkowe wciśnięcie i są stabilnie usadowione. Chętnie bym jednak zobaczył coś wyraźnie wyczuwalnego, z którym przyciskiem mamy do czynienia (może odpowiednie kształty), jednak przyzwyczajenie do tego gdzie jest co, nie należy do czynności trudnych czy długotrwałych.

Do tego na lewej muszli znajduje się całkiem przyzwoitej jakości mikrofon, dioda informująca o trybie działania oraz gniazdo słuchawkowe. Natomiast na prawej jest wtyk mikro-usb służący do ładowania wbudowanego akumulatora.

AF62

Ale że nie ma róży bez kolców, to muszę napisać o jednej rzeczy, która bardzo mi się nie podoba, a mianowicie dołączony przewód słuchawkowy. Już na pierwszy rzut oka wygląda mało solidnie, jak z najtańszych słuchawek. Mojego zaufania nie budzi ani sam kabel, ani zamontowane wtyki, jakby producent chciał dać do zrozumienia, że lepiej korzystać z połączenia przez bluetooth.

Jego jakość jest tym bardziej wątpliwa, że słuchając na spokojnie w domowym zaciszu, zauważyłem delikatną degradację dźwięku w porównaniu do zwykłego miedzianego przewodu Cordiala. Tak zdecydowanie nie powinno być.

Jednak rzeczą już całkiem dla mnie niezrozumiałą jest sama konstrukcja firmowego kabla. Gniazdo słuchawkowe znajduje się z tyłu muszli, ze względu na brak miejsca na spodzie. Logicznym jest więc to, że zastosowano wtyk kątowy. Niestety u kogoś, kto to wymyślił logika nie do końca zadziałała i z obu stron jest jednak wtyk prosty. W związku z tym przewód mocno wystaje do tyłu, napina się, zahacza o kołnierz kurtki i prezentuje się niezbyt urodziwie.

 

Czas jednak zająć się samą muzyką.

 

Od razu otrzymałem niespodziankę od MEElectronics – słuchawki portable, nowoczesne i raczej młodzieżowe wzornictwo, wykorzystujące łączność przez bluetooth – spodziewałem się brzmienia o napompowanym basie, ciepłej średnicy i łagodnej górze. Cóż, mylić się, jest rzeczą ludzką.

 

Nie da się nie zapytać: gdzie ten napompowany bas? Ba, zapewne niejeden pominie słowo „napompowany” i zostanie przy „gdzie ten bas?”. Cóż, jest go mało, poniżej 60Hz zalicza poważny spadek i nie jest specjalnie energetyczny. Ewidentnie chowa się za średnicą oraz górą, będąc tylko łagodnym uzupełnieniem muzyki. Nie sprawdza się to w gatunkach, które wymagają solidnego uderzenia na dole. W metalu brakuje potęgi stopy, a gitary basowe są nieco matowe bez wsparcia w niższych rejestrach; z mocniejszej elektroniki ucieka głębia i całość staje się matowa. Natomiast powyżej 80Hz słuchawki zaczynają się wyrównywać, więc struny harfy czy gitary akustycznej już otrzymują przyjemne wypełnienie, a kongi solidnie wybijają rytm mimo ciągle dostrzegalnych braków w dopełnieniu.

Całościowo patrząc na bas, jest on rozczarowaniem – zazwyczaj brak mu mocy, lepszego zarysowania i głębi. Tutaj Takstary HD2000 zdecydowanie dominują nad słuchawkami MEElectronics, bawiąc słuchacza swoją masą i sprężystością.

 

Ale nad dołem mamy średnicę i tu już zaczyna się inna historia.

Tu jest coś, czego w żadnych wypadku się nie spodziewałem po takich słuchawkach, a mianowicie pewien posmak monitorowego grania. Jest równo, szczegółowo i naturalnie. Pod tym względem mocno wyprzedzają leżące obok Takstary, które to niby są słuchawkami do monitoringu.

Od razu uwagę przyciągają wokale, które wysuwają się na pierwszy plan. Zazwyczaj przy nich trochę powybrzydzam, bo nosowe, schowane, suche czy wyraźnie wyciągające sybilanty. Ale nie tu. Matrix2 AF62 robią to, co powinny robić każde słuchawki – poprawnie oddają śpiew. Nie kolorują ich w wyraźny sposób, nie zabierają emocji, tylko dają to, co powinniśmy usłyszeć. Głosy kobiece są powabne i energetyczne, ciągną się wysoko, z jednej strony unikając syczenia, z drugiej marnie zrealizowane płyty dość szybko zostaną obnażone pod tym względem. Wokal męski jest sztywniejszy i silny, bez rozmywania się na niskiej średnicy. Razem świetnie zgrywają się w duetach, gdzie niestety wiele słuchawek lubi tworzyć pewien dysonans przez pofalowane tony średnie. Tu na szczęście mamy dopełnianie się, a nie wchodzenie sobie w paradę.

Z instrumentami strunowymi jest nie gorzej. Są wyraźne, bogate w szczegóły, nie męczą jednolitymi pobrzękiwaniem. Przy gitarze akustycznej wyraźnie słyszymy zmiany na gryfie, na fortepianie kolejne klawisze nie zlewają się ze sobą. Miłą niespodzianką są gitary elektryczne, które brzmią mocno mimo ubytków na niższym i średnim basie. Jedyne do czego mogę się przyczepić, to pewne braki w mikrodetalach, jakie wyszły na wierzch przy słuchaniu wiolonczeli, przynajmniej porównując Matrixy2 do słuchawek kilkukrotnie droższych.

Za to w instrumentach dętych znów się AF62 dobrze odnajdują. Czy to waltornia, czy puzon, dźwięk jest pełny, bogaty i niesie ze sobą duży pokład emocji, nie okłamując przy tym słuchacza sztucznym ciepłem.

 

Jeśli chodzi o tony wysokie, to są one przyjemne w odbiorze. Dość bogate, dobrze rozciągnięte i nie są napastliwe (pomijam tu słabsze nagrania). Zarówno trójkąt jak i skrzypce czy talerze perkusji są wyraźne i brzmią blisko naturalności. Jedynie przez pewien spadek na niższych zakresach góry, można odczuć granie lekko zza przysłowiowej kotary, gdzie niby wszystko jest na swoim miejscu, jednak brak dodatkowego blasku. Na pewno ratuje to przed nadmierną ostrością, jednak zabiera też część przyjemności ze słuchania dobrze zrealizowanych materiałów.

 

Scena jest zdecydowanie podzielona na kanały lewy-prawy i oddalona od słuchacza. Rozciąga się głownie na boki głowy, lecz mimo ograniczonej głębi, potrafi się zaprezentować nieco przed nami.

Taka jej konstrukcja daje dość ciekawe efekty, wyśmienicie sprawdzając się np. w muzyce klasycznej. Czujemy usadowienie muzyków, każdy z nich ma swoje miejsce i nie wpada na nas ściana dźwięku. Szczególnie przyjemnie wypada to w duetach, gdzie każdego muzyka mamy po innej stronie głowy.

Niestety ta sama scena zabija dużą część słabszych nagrań, które brzmią jak mono słabo przerobione na stereo. Wiele utworów popowych czy metalowych zaczyna brzmieć sztucznie i nachalnie, gdyż błędy z ich realizacji zaczynają nam wychodzić na twarz.

 

Szczegółowość jest na co najmniej przyzwoitym poziomie. Instrumenty nie zlewają się ze sobą, zmiany brzmienia każdego z nich są dobrze zarysowane, a jedynym istotnym brakiem tak naprawdę jest niedostatek wcześniej wspomnianych mikrodetali.

 

I na koniec dźwiękowych wynurzeń, jedna z najważniejszych rzeczy, czyli bluetooth konta kabel.

Mamy do dyspozycji BT w wersji 4.0 oraz aptX, które mają nas oderwać od historycznego kawałka miedzi. A czy się udało?

Cóż, nie do końca. O ile faktycznie dźwięk trzyma się swojej „przewodowej” charakterystyki i jest przyjemny w odbiorze, to rezygnując z kabla musimy się pogodzić ze spadkiem ilości detali, zwłaszcza w górnym paśmie. Dalej jest to przyjemne, lekko rozjaśnione granie, jednak już przy spokojnym domowym słuchaniu wychodzą niedostatki… właściwie nie wiem czego. Wbudowana elektronika jest gorsza niż w Lumii czy iPadzie? Kodowanie w locie jednak odstaje od plików bezstratnych? Zapewne wszystkiego po trochu.

Podobne efekty daje parowanie przez bluetooth mojej biurkowej Tagi HTA-700B, więc chyba pozostaje nam jednak poczekać na prawdziwe uwolnienie od kabli, które przestaną być potrzebne nie tylko na zewnątrz, ale i w domu.

 

Czy są to słuchawki do wszystkiego i każdy się w nich odnajdzie? Zdecydowanie nie. W sieci można znaleźć recenzję AF62 mówiącą o tym, że grają równie dobrze co Beatsy Solo, tylko są tańsze. I jakże szalenie nietrafione jest to stwierdzenie. Te dwie pary słuchawek, to przeciwne strony różnych monet.

MEElectronicsy polecę osobom poszukującym naturalnego brzmienia, ze wskazaniem na jaśniejszą prezentację dźwięku. Dobrze jest je przy tym wesprzeć cieplejszym źródłem dla lepszego balansu oraz dopełnienia basu.

Mimo wcześniejszych obaw, okazały się dość uniwersalnym zestawem do słuchania muzyki: klasyka, folk, blues, w takich gatunkach Matrixy2 bardzo dobrze się czują. Ale jeśli materiał został dobrze zrealizowany, to radzą sobie ze wszystkim, co nie wymaga wyeksponowanego dołu.
 

MuzoStajnia dziękuje za wypożyczenie sprzętu do testów sklepowi

AudioHeven

10 uwag do wpisu “MEElectronics Air-Fi Matrix2 AF62

  1. Jak na test słuchawek średniej klasy, to kawał bardzo dobrej recenzji popełniłeś. Sporo tekstu ale jak zawsze czyta się z zapartym tchem.
    Świetna robota. Cena tych słuchawek to około 90 $ ?

    Polubienie

    1. Wiedziałem, że o czymś zapomniałem – już uzupełnione 😉 I owszem, kosztują 90 dolarów, u nas 359 złotych.
      I były u mnie długo, więc był czas by zgromadzić materiał na tekst. Może gdyby nie nadgodziny w robocie, to byłby krótszy.

      Polubione przez 1 osoba

        1. Są dostępne – właśnie w Audio Heaven.
          I nie piszę w pracy, ale jak się w niej zajadę, to nie mam siły pisać. Po kilkunastu godzinach księgowania i robienia bilansów, siadanie do odsłuchów i recenzji kończy się drzemką 😉

          Polubione przez 1 osoba

          1. Wierzę, u mnie też nie ma szans na recenzowanie czegoś w środku tygodnia. Muszę Ci powiedzieć, że z wyglądu podobają mi się te słuchawki, moja stylistyka. I trzy godziny można w nich słuchać, to bardzo dobry wynik. No chyba że sam dźwięk wcześniej zmęczy.

            Polubienie

            1. Zależy w czym. Np. Mariko Sen Ju czy 2Cellos mogłem słuchać z przyjemnością, aż do limitu bólu, ale słabo nagrane płyty, to faktycznie bywała mordęga, że do końca nie dotrwałem.

              Polubione przez 1 osoba

    1. Jak zwykle nie do końca się z nim zgadzam, a i wystarczy zobaczyć na wykres z Innterfidelity, by stwierdzić, że w tym opisie dźwięku jest coś nie tak.
      Ale w sumie każdy ma swój słuch, więc i może nie ma co się dziwić 😉

      Polubienie

Dodaj komentarz