Oriolus MKII i Mellianus – rzut uchem

Oriolus, któż nie słyszał o tej marce? Cóż… pewnie większość osób, ale to nie szkodzi, bo niedawno zawitała do Polski dzięki staraniom firmy Audioheaven, więc jest okazja się zapoznać. W tym momencie są u nas dostępne cztery modele słuchawek dokanałowych: Finschi, Forsteni, MKII oraz Mellianus. Wystarczy spojrzeć na ich ceny, by szybko pozbyć się ewentualnych wątpliwości, czy producent idzie typowo azjatycką drogą niskich cen. Skoro budżetowe Finschi kosztują 699 złotych, odpowiedź raczej brzmi „nie, nie idą tą drogą”. Nie bez znaczenia jest zapewne to, że w tym przypadku Azja=Japonia, a nie Chiny.

Jako że do mnie dotarły recenzenckie modele MKII oraz Mellianusów, to stanąłem w dość nietypowej sytuacji, gdzie te pierwsze, kosztujące 3.199 złotych, są niebywale tanie przy wycenionych na niemal 9 tysięcy flagowcach…

Ale dość o cenach, przecież to nie inwestycja, tylko elektronika użytkowa, więc przejdźmy do użytkowania.

Opakowanie Oriolusów dla mnie jest… niewiadomą, bo wersje recenzenckie są ich pozbawione. Ot, słuchawki, kabel, para gumek w rozmiarze M i już.

Natomiast konstrukcyjnie prezentują się co najmniej ciekawie. Mocno zaoblone kopułki przeznaczone do noszenia kabla za uchem dobrze wypełniają małżowinę i pomimo dużych rozmiarów nie uwierają żadnymi krawędziami, co miło je odróżnia np. od starszych modeli Campfire. Jednak najbardziej uwagę przykuwają zewnętrzne ścianki, które niby niczym nie zaskakują, ale wysoka jakość wykonania i elegancka prostota dają wrażenie luksusowego towaru. W MKII mamy pozłacany napis Oriolus na czarnym tle, nieco oleistym z wyglądu, natomiast w Mellaniusach dano srebrny napis na srebrnym tle pod przezroczystą warstwą ochronną, więc mniej się rzuca w oczy, ale gdy się przyjrzymy, to faceplate ma fakturę podobną do skóry, co robi efekt „WOW” i ciekawie się komponuje z przetwornikami widocznymi w komorach. Taka trochę futurystyczna elegancja.

O ile jednak spore kopułki nie są zbytnio kłopotliwe, to raczej nie są słuchawki dla osób o wąskich kanałach, gdyż tulejki o rozmiarze T500 potrafią dać o sobie znak, mimo że nie należą do najdłuższych, więc nie rozpychają się jakoś znacznie. Na pewno duże znacznie będzie miał dobór nakładek, przez co warto rozważyć np. biflange dla zwiększenia komfortu. Należy jednak zwrócić uwagę, by tipsy miały szerokie wyloty i nie przysłaniały wyprowadzeń dźwiękowodów.

Kabelki jakie dostajemy w zestawie, to z oczywistych względów górna półka. W przypadku MKII jest to monokrystaliczna miedź SCC, natomiast w Mellaniusach zastosowano monokrystaliczne srebro. Oba modele mają po cztery grube żyły na kabel, są one dość elastyczne, ale jednak miedziany okazuje się sztywniejszy, a przez to nie aż tak wygodny jak ten z flagowca. Do tego dorzucono duże okrągłe slidery z logiem producenta i pozłacane wtyki jack. Oczywiście przewody są odpinane, a wykorzystany standard, to 2-pin 0,78mm, więc nie ma problemu choćby z zakupem zbalansowanych zamienników.

W końcu jednak czas na najważniejsze, czyli brzmienie. Gdy rozmawiałem o tym z Markiem z AudioHeaven, zażartowałem, że to będzie mój najkrótszy test: „Słuchawki grają zaje… fajnie! Koniec.”. I mimo żartu, to właściwie wszystko do tego się to sprowadza.

Już „budżetowe” Oriolusy MKII potrafią zachwycić, zgrabnie łącząc przetwornik dynamiczny z trzema armaturami Soniona. To co najbardziej rzuca się tu w uszy, to gładkość i precyzyjność przekazu, ale bez wytracania dynamiki. Nie mamy typowo „armaturowego” grania, czyli pewnej kliniczności, tylko dostajemy brzmienie za które cenię Soniony – organiczne, odpowiednio długo wybrzmiewające, a przy tym lekkie, nie dające wrażenia wysiłku ani zamulenia. Gdy do tego dodamy niskotonowy przetwornik dynamiczny o szybkiej odpowiedzi, sumarycznie mamy dźwięk nasycony i szybki w całym paśmie. Jednak niezależnie od zastosowanych driverów, brzmienie zawsze można popsuć złym strojeniem, tu jednak nie ma o tym mowy, gdyż całość została poskładana wręcz perfekcyjnie.

Ogólny charakter można określić jako zrównoważony z ciepłą nutą. Z tym że faktycznie jest to nuta, a nie klucha czy koc.

Bas schodzi nisko, długo wybrzmiewa i daje wrażenie wielowymiarowości – płynnie się zmienia, poszczególne dźwięki się przenikają, jednocześnie unikając zlewanie się ze sobą nawzajem. Jeżeli jednak spodziewamy się ugrzecznionego dołu, który tylko plumka w tle, to nasze oczekiwania mogą się szybko rozwiać. Nie jest to kwestia tego, że MKII są podbite na dole, by łupać na lewo i prawo, a ich możliwości do przekazywania tego co się dzieje w nagraniach. Bas sam z siebie nie będzie się narzucał, z reguły trzyma się trochę z tyłu, ale niech zacznie mocno uderzać w utworze, to Oriolusy z miejsca zaczną poruszać naszymi wnętrznościami. I nie jest to przenośnia literacka, tylko faktycznie słuchawki zaczynają wibrować w uchu, a fale przechodzą się po organizmie (niech Podsiadło z nimi posiedzi, to zmieni tekst swojego ostatniego przeboju)… Przy czym nie dotyczy to tylko elektroniki spod znaku „bass boosted”, gdyż kontrabas robi dokładnie to samo, a Toccata i Fuga d-moll w wykonaniu Virgila Foxa momentami sprawiała, że bałem się o plomby w zębach.

Ale jakby dół nie brzmiał, to gwiazdą w tych słuchawkach jest średnica. Lekko ocieplona i plastyczna, zdecydowanie bardziej po stronie naturalności niż neutralności. Instrumenty brzmią nadzwyczaj obrazowo, niemal jak żywe otaczając słuchacza, z odpowiednią barwą oraz długością wybrzmiewania, nie gubiąc szczegółów i gładko przechodząc pomiędzy kolejnymi dźwiękami. Jednocześnie tony średnie dają nam bardzo dużą uniwersalność, gdyż nie faworyzują żywych instrumentów, jak to czasami bywa przy takim strojeniu i z równie dużą przyjemnością można na MKII słuchać klasyki i metalu. Bezpośrednio na tym wyrastają wokale, wysunięte trochę do przodu, intymne, a jednak nie podane na twarz. Podobnie jak w całej reszcie tego zakresu, panuje tu poczucie naturalności, gdzie głęboki męski śpiew w pięknej harmonii towarzyszy delikatnym kobiecym sopranom. Nie ma tu miejsca na dodaną nosowość, nadmierne sybilanty, ani inne artefakty. Gdyby podkręcić trochę wyższą średnicę, by żeńskie głosy dostały dodatkowej iskry, Oriolusy przebiłyby tu nawet Custom Art Pro330 v1, których wokale do tej pory wspominam jako najlepsze jakie słyszałem. Przy czym jest to już nie tyle kwestia jakości, co gustu.

Tony wysokie, to ciekawa składanka wielkiej precyzji i gładkości. Mamy więc na talerzu podane niuanse instrumentów operujących na wysokich częstotliwościach, ale zamiast surowych technikaliów, są czarujące dźwięki muzyki. Pod tym względem zbalansowanie jest niesamowite, gdyż doświadczenie podpowiada, że niektórych dźwięków nie powinienem słyszeć bez wyostrzonych sopranów lub skupienia się na danej partii, a tu jednak dźwięki są wyraźne i na powierzchni. W drugą stronę, muzyka z wyeksponowanymi wysokimi tonami nie została rozświetlona, co by doprowadziło do męczącego jazgotu. Przez to czasami miałem wrażenie, jakby w słuchawkach siedział jakiś inteligentny układ na bieżąco analizujący muzykę i odpowiednio korygujący górę pasma.

Szczegółowość? Oczywiście bardzo wysoka. Informacji jest ogrom, mikrodetale są na wyciągnięcie ręki, ale zostały podane przez wplecenie ich w muzykę, a nie rzucenie w twarz. Przez to nie są to raczej słuchawki do monitoringu, bo po prostu odciągają nas od detali czarowaniem dźwiękiem. Wystarczy jednak zmienić doki na coś mniej wyszukanego, by zaczął doskwierać niedobór smaczków z tła.

Scena jest skupiona blisko głowy, ale dalsze plany sięgają całkiem daleko, rozciągając przestrzeń na tyle, by dała poczucie większych słuchawek (niewiele większych, ale jednak). Głębia jest sensowna, wyraźnie potrafi wyjść przed słuchacza, a także przesuwać nam dźwięki w pionie, co zwiększa wrażenie realności muzyki. Gdy dorzucimy bardzo dobre przejścia stereo między kanałami, dostaniemy doki grające intymnie, ale przy tym przestrzennie, z przejrzystą holografią.

No i w końcu przychodzi czas Mellianusów. Pytanie co daje niemal trzy razy droższy model od MKII, skoro te opisałem jako takie dobre?

Przede wszystkim, szybko wychodzi ich największa wada – złośliwość. Czemu złośliwość? Bo psują muzykę, ale robią to nie podczas gdy słuchamy na nich, tylko gdy zmienimy na inny model. MKII takie świetne? Przy Mellianusach w sumie robią się dość nijakie. Shozy Star II, czyli moje główne doki? Ciemna buła. Campfire Jupiter? Czy ktoś poinformował osoby odpowiedzialne za ich strojenie, że jest coś takiego jak wypełnienie?

Pod względem samego strojenia, Mellianusy nie różnią się wiele od MKII. Trochę spokojniejszy bas, trochę cieplejsze, trochę więcej szczegółów, trochę… całościowo są „bardziej”. Wszystkiego więcej lub na wyższym poziomie (choć może bas jest po prostu inny, a nie lepszy), co sumarycznie daje słuchawki z wyższej półki, ale tak naprawdę nie to robi przeskok jakościowy. Tutaj wrażenie robi holografia. Gdy posłuchałem ich po raz drugi (pierwszy był na szybko z telefonu, więc się nie liczy), to miałem wrażenie, że jestem w jakiejś dużej grocie, gdzie niekoniecznie źródła pozorne są na wyciągnięcie ręki, ale na każde mogę wskazać palcem i łatwo ocenić odległość od niego, przechadzam się między muzykami i nic nie umyka mojej uwadze. Bez kozery napiszę, że pod tym względem, są to najlepsze słuchawki jakich kiedykolwiek słuchałem. Nie „najlepsze dokanałówki”, tylko „najlepsze słuchawki”. Poczucie obecności instrumentów momentami wymykało się odniesieniom, a zostawiało po sobie wrażenie tego typu:

Do tego kombinacja przetworników Soniona i Knowlesa dała bardzo udaną synergię, przynoszącą naturalność dźwięku powyżej tego co oferuje MKII. Jest to o tyle ciekawe, że większe ocieplenie zazwyczaj oznacza większe czarowanie dźwiękiem, uciekanie od naturalności w stronę rozrywki, a tutaj nie mam tego wrażenia, prawdopodobnie przez Knowlesowe podkreślenie szczegółów. Tutaj po prostu wszystko jest na swoim miejscu.

Bas jest mniej ekspresyjny niż w niższym modelu, zapewne przez rezygnację z dynamicznej membrany, ale jego wielowarstwowość jest większa, schodzi nisko i jest zwarty, wybrzmiewa dość długo, i w ogólnym rozrachunku jednak bardziej przypominając dół generowany przez dynamiki, a nie armatury.

Na średnicy bardziej czuć ten dodatkowy element ciepła w porównaniu do MKII, ale też całość zdaje się mocniej stawiać na bezpośredni przekaz. I tu już zdecydowanie wolę słuchać muzyki opartej o żywe instrumenty lub spokojnej i złożonej elektroniki, niż metalu czy innej szeroko pojętej muzyki rozrywkowej. Gdy po prostu utwór ma dać mi kopa, to mam wrażenie, że Mellianusy zaczynają wybrzydzać czym się je karmi. Przy czym nie jest to kwestia wyciągania niedoskonałości nagrań, gdyż tu Oriolusy są satysfakcjonująco wybaczające, ale czuć, że lepiej się czują w pokazywaniu smaczków niż w jeździe bez trzymanki.

Góra to po prostu podkręcona wersja tego co mamy w MKII, czyli jest gładko, ale przy tym bardzo detaliczne, plus mamy poczucie lepszego wyciągnięcia w górę pasma. Taka kropka nad „i” w strojeniu znanego z niższego modelu.

Obie pary mają też bardzo dużą zaletę użytkową – mimo konstrukcji wieloprzetwornikowej, nie są wymagające prądowo. Tak naprawdę wystarczy telefon by cieszyć się ich brzmieniem, ale też słychać, że wyraźnie się skalują wraz z jakością źródła. Jest tu też pewien minus, a mianowicie podatność na szumy. Jak dziurka odtwarzacza nie daje czystego dźwięku, to Oriolusy to wyłapią. Nie są może pod tym względem niesamowicie bezwzględnie, ale zdecydowanie powinno się szukać czystych źródeł.

Na koniec przydałoby się jeszcze jakieś podsumowanie…

Oriolus MKII, to bardzo udane słuchawki. Porównując je z podobnie wycenionymi (przed aktualną promocją) Campfire Audio Jupiter, czuć bardziej naturalny przekaz, o wiele bezpieczniejszy dźwięk i łatwość w łapaniu synergii. Z kolei od Shozy Star II są jaśniejsze, oferują lepsze rozciągnięcie na skrajach oraz większą scenę, choć ergonomicznie jest już zauważalnie słabiej. Do tego wspomniana synergiczność MKII – iBasso DX150 z AMP7, Shanling M5s i Shozy Alien+ dały mi z nimi masę frajdy. Chcemy dźwięk zrównoważony, bierzemy Obcego, gładki i spokojny, to Shanlinga, a jak ma być trochę bardziej rozrywkowo, to iBasso. Żadnego marudzenia, że coś się nie zgrywa, że nie pasuje charakterem, nic z tych rzeczy. Dobieramy źródło pod nasz gust i powinno być dobrze.

Z kolei Mellianusy, to najbardziej kłopotliwe słuchawki z jakimi miałem do czynienia. Ani nigdy nie dłubałem tak długo tekstu (mimo że jest krótki i dość powierzchowny), ani nie spędziłem tylu wieczorów z włączoną muzyką i odpalonym edytorem tekstu, by ostatecznie go zamknąć nieruszonego po kilku godzinach…

Wywindowane cenowo na poziom, który do tej pory był dla mnie czystą abstrakcją w audio, więc brak mi przy nich odniesienia, a więc i ważnej informacji – czy warto je kupić. Choć przy tym budżecie, to chyba w większym stopniu indywidualna sprawa niż przy tanich sprzętach.

Podobnie jak MKII, nie wykazują oznak synergicznych problemów, jak się nie podepnie, tak grają swoim charakterem. Jednak cieplejsza średnica i ogólny charakter premiujący żywe instrumenty sprawiają, że ciężko mi o nich myśleć jako o jedynych dokanałówkach. Tylko w sumie co z tego, skoro każda sesja z nimi, to przeżycie i odkrywanie muzyki na nowo… Przez to, że psują dźwięk innych słuchawek, ich uzupełnienie musiałoby dobijać do nich poziomem. Któraś firma robi doki do łojenia za niespełna 9 tysięcy złotych?

Za użyczenie do testów słuchawek, Muzostajnia serdecznie dziękuje sklepowi

logo heven

2 uwagi do wpisu “Oriolus MKII i Mellianus – rzut uchem

    1. Ze względu na krótkie tulejki izolacja jest dość przeciętna. To czy nadają się do codziennych podróży zależy od warunków. Jak tramwaj z wesołymi pasażerami, albo samolot z brytyjskimi pasażerami, to odradzam. W pociągu, gdzie z reguły jest spokojniej, jak najbardziej się sprawdzą.
      Jeśli chodzi o spacer przez miasto, to u mnie, w niedużej miejscowości, absolutnie nie ma problemów.

      Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz